9.
Mam takie garbate szczęście, że trafiam na niezbyt przyzwoitych ludzi. Poszedłem do mojego zwierzchnika z AK, nie miałem dokumentów, poprosiłem, aby wyrobili mi lewą legitymację. Później temu samemu człowiekowi dałem legitymację do przedłużenia.
Co niedziela spotkania były u mnie w domu, dlatego, że pode mną mieszkało małżeństwo restauratorów – ciągle nie było ich w domu. Czasami urządzaliśmy sobie prywatki.
Były więc przerywniki wesołe – nie zawsze było smutno. W końcu człowiek młody…
Mieliśmy być szturmowcami tj. w razie powstania mieliśmy walczyć z miotaczami płomieni. Miotaczy żeśmy nie widzieli.
Pewnego dnia zapukał do drzwi starszy mężczyzna.
- Proszę pana, pan zgubił chyba legitymację.
- Gdzie pan ją znalazł ?
- Koło kościoła..
To był mój dokument, który oddałem do przedłużenia. Według niej pracowałem w Zakładach Mechanicznych na Woli. Gdyby dziadek zaniósł ją do fabryki ….
Przyszła kolejna niedziela i zebranie. Pytam się mojego zwierzchnika, co z moją legitymacją. Gdy powiedział mi, że jest jeszcze nie przedłużona, powiedziałem :
- Co, nie przedłużyli ? Widzi pan ? Pan mi mówi, że nie przedłużyli, a ona jest u mnie. Pan jest bydlakiem, pan jest świnią. Proszę wynosić się z mieszkania, i to już!
Później groził mi sądem.
- Najpierw to takich łotrów jak wy, dopiero później takich jak ja !
*
Powstanie trwało krótko.
Punkt zbrojny mieliśmy na kirkucie, na Bródnie.
Dowódca kazał nam atakować 36 pułk piechoty.
- Czy pan zgłupiał? Czy pan myśli, że nasze młode życie jest potrzebne, żeby podgnoić bruk ? Z gołymi rękami mamy iść w biały dzień atakować 36 pułk piechoty ?
Chodź pan z nami.
- Mój rozkaz to jest rozkaz!
Ja mówię – zaraz zaraz, muszą być jakieś minimalne szanse powodzenia, my będziemy tam szli, a Niemcy będą nas kosić karabinami. Czy pan na głowę upadł ?
Panie pół roku nas szkolono jak walczyć bronią, a ja tej broni nie widzę.
Proszę mnie poinstruować – jak Niemiec wyjdzie z kijem, to jak się mam zachować ?
*
Gdy Galas kpił i stawiał się dowódcy, Niemcy otaczali kirkut.
Gdyby nie Galas, doszliby na Bródno.
Akurat zdążyli by na śmierć.
*
Wracaliśmy kiedyś w siedmiu do domu. Na Pragę było daleko, zbliżała się godzina policyjna. Na ulicy była łapanka – uciekli więc na cmentarz.
Niemcy ustawili się na całej długości ogrodzenia cmentarza – znaleźli się w pułapce.
- Słuchajcie, jak my w siedmiu chodzimy, to jest głośno. My pójdziemy we dwóch, znajdziemy wyjście, a potem po Was przyjdziemy. – powiedział Niedziałek, ten, który znał cmentarz, jak własną kieszeń.
Dwójka zniknęła. Galas i jego czterej koledzy czekali, ale się nie doczekali.
- Słuchajcie, musimy się stąd wydostać, przecież jak Niemcy tu wejdą, to przeszukają każdy kąt i znajdą nas. A potem pod ścianę i nikt się nawet nie dowie, co się z nami stało.
Zaczęło się rozjaśniać.
- Panowie, ja nie chcę umierać pod ścianą.
Pomysł był taki, że obrzucamy dwoma granatami Niemców (granaty kiedyś ukradliśmy), przełazimy przez ogrodzenie i uciekamy. Jakie szanse ? Żadne.
Tylko nadzieja, że może jednemu się uda i opowie rodzinom, jak my tego ..
Nie wiedzieliśmy gdzie iść, no ale zawsze się gdzieś trafi na mur. Gdy już do niego doszliśmy zauważyliśmy jakiś dwóch mężczyzn. Spytaliśmy, czy są tutaj Niemcy. Tamci byli tak przerażeni, że nie byli w stanie wypowiedzieć słowa.
Podsadzili mnie, wychyliłem głowę. Ciemno.
Jak zobaczyłem że nikogo nie ma, usiadłem na murze i pomagałem przejść kolegom.
Udało nam się przejść, było już prawie zupełnie jasno.
Widzieliśmy, że pod wiaduktem stoi Niemiec. Powiedzieliśmy więc najmłodszemu z nas, aby szedł za nami i w razie czego uciekał. Idziemy we dwójkę z udawaną pewnością siebie, przechodzimy obok Niemca, który był tak samo przerażony jak my. Gdy zeszliśmy mu z pola widzenia zatrzymaliśmy się, i nasłuchiwaliśmy kroków najmłodszego.
Dogonił nas, a my usłyszeliśmy za sobą czołg. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą byliśmy my, teraz była młoda kobieta w kwiecistej sukience. I to ona dostała serię.
Pewnie wyszła z domu na pięć minut.
A my tak długo nie mogliśmy dojść …
*
Szedłem z materiałami konspiracyjnymi, aż nagle spotkałem moją sympatię. Poprosiła mnie, żebym odprowadził ją do domu. Próbowałem się jakoś wykręcić, została tylko godzina do godziny policyjnej, my byliśmy na Pradze, a ona mieszkała na Kole.
Ale kobietom się nie odmawia – odprowadziłem ją więc. Postanowiłem wstąpić do kolegi, aby zostawić materiały, które miałem. Zastałem tylko kłódkę.
Poszedłem do znajomego człowieka. I wtedy okazało się, że był niesamowitym tchórzem – wyrzucił mnie z domu.
Musiałem wrócić z tym na Pragę.
Patrzę – idę prosto na budę. Niemcy stali pod drzewem i spostrzegli mnie później. Myślę sobie – ładnie, prosto w rączki lecę.
Było już po godzinie policyjnej. Stwierdziłem, że nie mam już nic do stracenia, jeżeli mnie zatrzymają to i tak przeszukają .. Pomyślałem, że udam roztargnionego i spytam się która godzina, a później się zdziwię, że jest aż tak późno.
Spojrzałem – jedzie tramwaj. Ja idę wolniej, nigdzie mi się przecież nie spieszy. Wtedy, gdy tramwaj przecinał plac, wskoczyłem do niego.
Dobrze, że tramwaje jeżdżą.
*
Łapanka. Zamknięto Targową, Zieleniecką. Na ulice wypędzono wszystkich mężczyzn.
- Nie miałem zwyczaju się nigdzie pchać, więc stałem z kolegą na szarym końcu.
1 dzień – załadowane mężczyznami wagony
Reszta – Zurück, Zurück!
2 dzień – następny transport
Zurück Zurück!
3 dzień – kolejny;
Zurück …
Czwartego dnia podstawiono pociąg dla kobiet.
Ich było mało, więc dołożyli do nich garstkę tych mężczyzn, którzy się „nie załapali” w pierwszych trzech dniach.
To była podróż do Mathausen, w jedną stronę.
- Jak się później dowiedziałem, tam była moja żona, nie znaliśmy się jeszcze.
*
W pokoju pojawiła się żona pana Galasa. Ostatnim razem widziałam ją dosłownie przez chwilę, gdy tak jak teraz, zaproponowała nam coś do picia.
Jest to kobieta średniego wzrostu, o białych, starannie zaczesanych do tyłu włosach. Nosi okulary, i jednocześnie ma chyba największe lazurowe oczy na świecie.
Wyobraziłam ją sobie WTEDY. WTEDY była młodą dziewczyną, o blond-popielatych włosach, z dużymi, błękitnymi oczami, które próbowały zobaczyć. Siedziała w jednym z zabitych wagonów, spoglądając w ciemność i wysłuchując jęków kobiet, które jechały z nią.
Ile z nich pamięta? Ile z nich później widziała ? Ile z nich przeżyło?
Widziałam ją – oczy miała szeroko otwarte, szukała czegoś w ciemności.
Czy ma te najpiękniejsze, największe na świecie lazurowe oczy po rodzicach, czy może jest to pamiątka z podróży do Mathausen pierwszą klasą? Wspomnienie szukania świata i siebie po omacku? Czy ta pani z mojej wyobraźni to Ta sama, która stoi teraz za mleczno kawowym fotelem, na którym siedzę?
Chciałam się odwrócić i zapytać, ale bałam się.
Ludzie nie mają zdjęć z takich wycieczek.
*
- Dojechaliśmy. My do obozu, a dziewczęta na łąkę.
Na rampie pokazali nam kominy krematorium.
- Tamtędy wyjdziecie.
Niemcy patrzyli na te nasze kobiety, i byli zdezorientowani.
Wysłali telegram do Berlina, co mają zrobić z transportem numer taki a taki.
Przyszedł telegram z Berlina – transport numer … skierować do prac cywilnych.
A że Niemcy byli akuratni, po dwóch tygodniach powiedzieli – Dawać też tych mężczyzn.
Więc my też zurück.
Pierwsze trzy dni wyszły przez komin.
Dzień czwarty był JEDYNĄ całą grupą, która z Mathausen wyszła bramą.