RelatioNet | Forum | Yad Vashem | Jewishgen | David Efrati | MyHeritage

GA ST 22 WA PO


RelatioNet GA ST 22 WA PO
Stanislaw Galas



Interviewer:

Aleksandra Smigiera

Email: motoreq@gmail.com ICQ: -
Messenger: -
Address: Wyspianski high school, Miedzyborska 64/70, Warsaw



Saver:

Code: RelatioNet GA ST 22 WA PO
Family Name: Galas First Name: Stanislaw Middle Name: Nickname: "Ziemba"
Father Name: Father Name Mother Name: Mother Name
Birth Date: 1922
Town In Holocaust: Poland Country In Holocaust: Warsaw
Profession (Main) In Holocaust: He was a young man, he helped mother in market
Death Place: He is living !!


Survivor:

Code: RelatioNet EF DA 28 WA PO
Family Name: Efrati First Name: David Nickname: "Jędrek"
Father Name: Father Name Mother Name: Mother Name
Birth Date: 1928
Town In Holocaust: Warsaw Country In Holocaust: Poland
Profession (Main) In Holocaust: Pupile
Death Place: Givaat Brener Death Reason: Illness Year Of Death: 2004
Cemetary: Givaat Brener




Story


Galas Stanislaw- born in Warsaw, 1922. In 1941 he entered ZWZ(Association of Armed Struggle), which was changed to the Home Army in 1942. Before the World War II Galas lived on Ogrodowa Street, then he moved to Praga Polnoc on Brzeska street with his family.

During the occupation Stanislaw Galas was helping his mother in trade on Różycki Market. Apart from Poles, Jews were trading there. Children, girls were leaving the ghetto to buy or sell something and help their families survive. Galas met some Jews- David (named Jedrek) and his older sister Dora (named Janka). The young boy helped his mother almost all the time, it was much harder to buy an article than selling it. Dora and David were coming from the ghetto to the market, Dora in order to feel safer was wearing a big christian cross, David had a scout hat/cap. The boy was 11 years old but he was 14 in fact. Dora was a really brave girl, she was buying articles and moving/transfering them to the ghetto what was really dangerous at that time.


Janka was a pleasant, polite girl. While the ghetto was being removed, one woman promised to give a shelter to her siblings. After a short time she decided not to help David in hiding and he had to find a new place- in Galas's house. The house was located between two stations and a market. Dawid lived on Brzeska Street for some time but he decided to leave the place and move to Mazowiecka Rawa near his family. There was a raid on the station, it was not sure if people were transferred to extermination camp but Dawid escaped. He has been living in Galas house for a long time with 3 more Jews- 2 sisters with children and their friend. After a half year someone discovered that Jews were hiding there and they all have to leave the house. Dawid finally moved to the unknown village.

The April 43' came during the insunection in the Warsaw Ghetto. Father who was in the underground took back 10 combatants and kept them in the cellar. Dawid was there. He took him on Brzeska street. The next day there was a slip-up-some people from the underground organisation shoot the german sentry in front of the edifice of courts. There was a hospital there. White street. It doesn't exist know. The here standing at the corner, with a father and someone, a conversation with the partner, estate agentwho had to rent a local, we hear the shot, two nice heared men and German fell down. Galas told his father to go home, but he said that he was old and nothing bad could happen to him. Galas came back to work. Germandiscovered the hiding place. Those Jews showed the father who was kepping them. They arrested the father and the Jews. In one moment they have just dissapered. Dawid has survived, because Galas took him 2 days ago. Dawid with a new certificate, went to Ukraina who employed him. He had to pretend that he sells pigeons. Dawid survived many different histories.


After the World War II he moved to Israel where he died 4 years ago. His sibling Dora survived on that side, brother on the east, in army, he weather the war, another sister left before the War to Israel, the brother died 3 years ago and the sister is 87 years old now.


David and Stanislaw





Ceremony in Yad Vashem




Stanislaw, David, Stanislaw's wife

Airport, Poland


Na zakończenie


Zazwyczaj nie tłumaczę się nikomu z tego, co napisałam, tym razem też nie zamierzam.

Postanowiłam jednak zamieścić komentarz od siebie.

Nie twierdzę, że praca nad blogiem zajęła mi dużo czasu; nie chcę oszukiwać ani pisać takich rzeczy tylko po to, żeby lepiej wypaść, i żeby uzyskać, nazwijmy to – większe uznanie wśród czytających. Prawda jest taka, że teksty zamieszczone na stronie (oprócz tych znalezionych w Internecie) powstały w krótkim czasie, a nie tak jak może niektórzy sądzą – po długich miesiącach ciężkich przygotowań. Praca od strony technicznej nie należała do najtrudniejszych – kopiuj, wklej, wstaw, opublikuj – system robił wszystko za mnie, ja tylko klikałam myszką; każdy choć trochę znający schemat funkcjonowania bloga wie, że nie trzeba zaliczyć wielogodzinnych kursów, aby go założyć i prowadzić. Za co najmniej dziwne uważam więc twierdzenie, że samo tworzenie go było procesem czasochłonnym i wymagającym poświęceń.

Nie chcąc pozostawić wątpliwości, powiem tylko, że pobudki, które kierowały mną przy projekcie nie sprowadzały się do wyjazdu do Izraela. Nie rozpatruje tego również w kategoriach konkursu – nie czekam na wyniki, nie trzymam kciuków, na nic nie liczę. Z prostej przyczyny – ja miałam już swój Izrael, swoją wymianę. Po drugie, gdybym traktowała projekt jako konkurs, na pewno nie znalazłby się na nim „Telegram”, zamiast niego pojawiłaby się zwyczajna, prosta relacja, dużo pięknych sformułowań i tym podobnych rzeczy. Dlaczego więc opisałam historię Stanisława Galasa tak a nie inaczej – dla niektórych, może w nieodpowiedni sposób?

Pierwszy raz z Galasem spotkałam się we wrześniu rok temu, i do dziś, do maja, dojrzewała we mnie jego historia. Początkowo się przed nią broniłam, z czasem – uległam, i tak powstał „Telegram”. Jest to dla mnie pewnego rodzaju czas rozrachunku z samą sobą, sprawdzian, konfrontacja z moim ja .. w kontekście wojny, która była i ciągle we mnie gdzieś jest. Chce zamknąć pewien rozdział, którym są tamte wydarzenia – być może będzie to nowy początek? Kiedy się opisuje czyjeś życie, jest się tym pochłoniętym bez reszty, potem się wypala, po jakimś czasie wraca do normalności. Tym razem przyszedł czas na odpowiedzenie sobie na pytanie – gdzie są moje granice?

Czytałam wiele historii i pięknych życiorysów, które niestety, nie były napisane równie pięknie. Wtedy zrozumiałam, że największym i niewybaczalnym błędem, jaki człowiek opisujący może popełnić, jest zbanalizowanie czyjegoś życia. Osoba Galasa ze mną współgrała – czułam tą historię i dlatego tak bałam się o banał. Dlaczego nie przetłumaczyłam tekstu? Hanna Krall, napisała kiedyś "widać są rzeczy wyrażalne tylko po polsku".

Jak widać w reportażu nie ma „odkrywczych sformułowań” których pewnie niektórzy szukali. W pisaniu o tragediach za dużo jest kiczu i sensacyjności oraz wielkich słów, które są niepotrzebne, i których się nie rozumie, a za mało szeptu .. Ryszard Kapuściński napisał – Ludzie, którzy piszą historię, zbyt dużo uwagi poświęcają głośnym momentom, a za mało badają ciszę..

Przemilczanie i niedopowiadanie zajmują więcej czasu, niż ciągłe mówienie i wyjaśnianie – być może dlatego coraz trudniej o dobrą literaturę.

Niektórzy się pewnie zdziwią, że w komentarzu odautorskim piszę nie o tym, o czym powinnam, nie opowiadam o bohaterze mojej opowieści – nie wyjaśniam. Nie nazywam go wprost „bohaterem”, nie piszę, że jest to wzór do naśladowania, ani nie używam tym podobnych epitetów. Nie napiszę również : „wierzę, że ta historia coś zmieni” – nie dlatego, że tak nie uważam, ale dlatego, że ja tutaj nie jestem od wierzenia, ani od sądzenia, ani od nazywania kogoś. Nie oczekuję wzruszenia, patosu, żalu i wielu niepotrzebnych słów. Ja po prostu zapisuję i się dziwię.

Nie rozumiem, skąd niektórzy wiedzą, jak bardzo się człowiek bał, jak był niepewny, jak narażał życie ratując drugiego człowieka? Są jednak niektórzy odważni, którzy widać mogą o tym pisać, niestety ja tej granicy nie potrafię przekroczyć. Nie próbuję pojąć TAMTEGO świata, bo i tak nigdy nie go nie pojmę. Cytując Hannę Krall - „Nie rozumiem. Nie mogę i nie próbuję sobie wyobrazić, że ukrywam w domu dwudziestu kilku obcych ludzi i że grozi za to śmierć mnie i moim dzieciom. Więc opowiadam (o Poli) tak, by czytelnik dzielił ze mną nierozumienie. I by na równi ze mną był onieśmielony jej odwagą.”

Być może ktoś zastanowi się nad tym, czy wypada pytać, czy my WTEDY uratowalibyśmy człowieka – czy jest to na miejscu i czy nikogo się tym nie krzywdzi. Zapytania takie nie mają sensu. Nie nam oceniać ludzi, którzy wpadli w pat i byli często zmuszeni do podejmowania decyzji, których sami nie potrafią teraz wytłumaczyć. Myślę, że ocenianie postępowań ludzi, którzy żyli podczas wojny jest niewłaściwe. Ale to tylko moje zdanie.

Czy ratowałbyś Żyda podczas drugiej wojny światowej ? Kto ma w głowie takie pytania, ten ich nie zadaje.


Podziękowania szczególne dla ekipy Ti Amo tj. U K D i B – wyjątkowych, które potrafią i chcą myśleć, moich niektórych z "E" i Y., oraz towarzyszki podróży K.


Aleksandra Śmigiera.



Kiedyś Pewna Pani w pewnym miejscu nauczyła mnie jak po cichu można znaleźć człowieka. I że tylko milcząc, można go usłyszeć…




TELEGRAM




Pewnej Pani,

która kiedyś nauczyła mnie …


1.



Żeby skontaktować się z K, musiałam wcześniej zadzwonić do B. B. poznałam przez przypadek, więc okazjonalnie znamy się dalej. Należy ona do tego rodzaju ludzi, którym się zawsze chce coś powiedzieć, ale rzadko wiadomo co dokładnie.

Niemniej jednak lubię z nią rozmawiać i przy każdej takiej sposobności nie odmawiam sobie przyjemności rozśmieszenia jej – wiecznie zapracowanego człowieka. Nie wiem dlaczego, ale widać niektóre uśmiechy satysfakcjonują bardziej.

Otrzymawszy od B. odpowiednią kombinację cyfr, których potrzebowałam, odłożyłam słuchawkę i wykręciłam numer do wcześniej wspomnianej K. Byłyśmy na „pani” tj. ja z nią na „pani”, ona ze mną nie. Swoją drogą, obydwie stałyśmy do siebie bardziej nieosobowo niż w formie.

- Przepraszam, czy zastałam K? – okazało się, że to moja rozmówczyni. Spytałam ją, czy nadal zgadza się na spotkanie.

- Dobrze, więc do jutra – szybko zakończyłam rozmowę, nie wiedząc co o tym sądzić.

Jutro było zwyczajne, nasze, warszawskie. Nie było w nim nic szczególnego – siłą obudzone niebo, podróżujące autobusy i tramwaje, szybujący ludzie.

A pod „Rotundą” tłum. Nerwowo i z ciekawością spoglądający po sobie obcy. Prawie każdy na coś czeka.

Pomyślałam, że lepiej by było, gdyby ona zaczęła – bo co ja mogę powiedzieć ? Po krótkim namyśle stwierdziłam, że ostatecznie mogę wyjść z propozycją mówienia sobie po imieniu. Specjalnie nie wykonałam kroju pytania, czyniąc z niego pewnego rodzaju niespodziankę, zarówno dla siebie jak i dla pytanego.

Wyjątkowo poznałam ją od razu – zwykle nie zwracam uwagi na twarze, gdy nie muszę tego robić; jak się jednak okazuje – kiedyś zdążyłam już ją zapamiętać. Pani, z którą się wczoraj umawiałam była młoda; miała krótkie, ciemne włosy. Najciekawszy punkt jej wyglądu stanowiły jednak oczy – zielono-orzechowe; może malachitowe, właściwie trudno jest jednoznacznie stwierdzić, jakie. Nie wykluczone, że należą do tego typu oczu, które zależnie od pogody zmieniają swój kolor. To nieprawda, że takich nie ma. Oczy tego samego człowieka są często inne i różnią się od siebie. Są takie, w których się już nic nie dzieje, bądź takie, gdzie brakuje czasu, aby się coś działo.

A te mojej rozmówczyni były inne. Takie, w których można się było odbić.

- Wiesz, możesz mówić do mnie po imieniu – tak zaczęła się nasza rozmowa. Po prostu powiedziałam „dobrze”. Ludzie chodzą po ulicach, myśląc o tym samym.

Przejechałyśmy całą Warszawę, wysiadłyśmy przystanek przed pętlą. Stanęłyśmy przed bramą małego domku, któraś z nas zadzwoniła domofonem.

- Jakby co, to .. nie gniewaj się – rzuciłam bez namysłu. K. machinalnie odparła:

- „Nie ma sprawy”. Przez moment patrzyłyśmy po sobie, zastanawiając się o co nam chodzi. Ot taki szybki, milczący dyskurs.

Po chwili wyszedł po nas pan Stanisław Galas. Od naszego ostatniego spotkania nieznacznie się zmienił – był trochę bardziej pochylony, podpierał się laską. Jednakże nie stracił nic ze swojego dawnego wyglądu – pomimo wieku, pozostał silnym, średniego wzrostu mężczyzną, o spracowanych dłoniach, szlachetnych rysach twarzy, dłuższych, ciemnych włosach. Wyglądał na człowieka najwyżej pięćdziesięcioletniego, z pewnością należał do tych przystojnych chłopców z pierwszego pokolenia wolnej Polski, za którymi dziewczyny oglądały się na ulicy.

Weszłyśmy do środka, usiadłyśmy w mleczno-kawowych fotelach i spojrzałyśmy po sobie.

- Co chciałybyście wiedzieć dziewczynki ? – spytał.

- Nie, nie było ani rozkazu, ani nakazu. Rząd londyński nie mógł nam narzucić, abyśmy pomagali. Większość pomagała, jak umiała. Jednak najważniejszym było nie szkodzić.

Polacy antysemitami ? Coś słyszałem. Według przekonań niektórych Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki. Ja też byłem karmiony piersią, więc według tych niektórych, jestem antysemitą. I to dwukrotnym, a tylko raz Sprawiedliwym. Widzicie jak to teraz jest, jako Polak jestem Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata, i jako Polaka nazywają mnie antysemitą.


Przecież to nonsens jakiś.


2.

Ulica Bonifraterska istnieje po dziś dzień. Idąc od strony TAMTEGO getta, z TAMTEGO Muranowa, na całej rozciągłości trasy widzi się różne budowle - morskozielone Sądy, Ambasadę Chińską, pomnik Powstańców Warszawy, szare, przybrudzone budynki zbudowane z gruzów TAMTEGO. Ale nie widać nic z WTEDY – mówią tylko, że czasem w nocy słychać coś, no i że ściany są tak miękkie, że nie potrzeba młotka, aby wbić gwoźdź. Nie mówią tylko, co słyszą i czy wbijają.




Ulica Bonifraterska z zarządzenia z dnia siódmego sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego roku, to granica obszaru zamkniętego.

Siedemnastego września tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku, jej część ma być wydzielona z getta. Jaka część?

Przy ulicy Bonifraterskiej znajdowała się fabryka obuwia „Dea”, w której pracowały Polki. Polki, które wyprowadzały na stronę aryjską. Ile ich było? Ile zdołały wyprowadzić? Czy przeżyły?

Szukam ulicy Bonifraterskiej w internetowej bazie danych getta warszawskiego. Znajduję :

Chana G. zalegała z płatnościami za gaz za 15.05.1941

Ruchla Z. zalegała z płatnościami za gaz za 15.05.1941

Moszek G. zalegał z płatnościami za gaz za 16.05.1941

Sara Rywka R. zalegała z płatnościami za gaz za 16.05.1941

Gołda K. zalegała z płatnościami … itd.

W ogóle wiele osób, których imion ludzie dziś nie potrafią wymówić, zalegało za okres do piętnastego-szesnastego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku.

Może usłyszeli, że w jakimś Bełżcu, Treblince, Auschwitzu, nie trzeba płacić? No, jak darmo, to darmo.

A od 15-16.05.1941, po jakiejś kąpieli, w jakimś Auschwitzu, Bełżcu, Treblince, żadne z nich już nikomu za nic nie zalegało.

W końcu tam dobrzy ludzie byli, w tym Oświęcimiu .. – gaz darmo dawali, no nie ?






Ulica Bonifraterska nadal jest – ludzie chodzą.

W zwykłych blokach mieszkańców oddzielają ściany. Mówią, że czasem tutaj sąsiadów oddzielają TAMCI ludzie i TAMTO getto. Być może są tam Polki z „Dei”, Moszek, Gołda, Chana .. pomiędzy nimi gruzy Nalewki, Miłej..

Mówią, że w nocy czasem coś słyszą i że ściany są miękkie, tak, że można wbić gwóźdź bez użycia młotka.

Nie mówią jednak, co słyszą, i czy wbijają.



3.


- Tak, wchodziłem tam parę razy, rzeczywiście, był to straszny widok ..

Wiecie jak wygląda skóra rozciągnięta na kościach ? Ja też nie wiedziałem.

Więcej o samym getcie nie wspominał.

Gdy p.Stanisław Galas wychodził z domu, aby z matką zarobić na jutro, młode Żydówki, potrafiąc oprzeć się nawet zdrowemu rozsądkowi, wychodziły z getta, próbując zarobić na życie.

Pracował od świtu do nocy – rankiem, na Bazarze Różyckiego, który był niejakim epicentrum handlu prawobrzeżnej Warszawy; wieczorem – szukając na prowincjach towarów, które mogłyby się sprzedać.

Handlarkami były żony tramwajarzy, policjantów, rzemieślników, i te z getta. STAMTĄD zresztą przychodzili czternastoletni Dawid i jego dwudziestoletnia siostra Dora. On dla niepoznaki nosił czapeczkę harcerską, ona miała na szyi ogromny krzyż.

Dora, ta z wielkimi czarnymi oczami i krzyżem na piersiach, organizowała przerzuty żywności do getta. Była powszechnie lubianą, odważną dziewczyną; oprócz tego przyzwoitą, pomocną i sympatyczną.

Pocieszała polskie kobiety – a bo to trefny towar, a to jego brak, a to życie podczas wojny. Mówiła – będzie dobrze.

Ale ona nie miała pojęcia jak wygląda polskie życie.

Więc jak polskie kobiety mogły pocieszać Jankę, która wierzyła, że krzyż ma magiczną moc odpędzania szpicla?

Nie, one jej nigdy nie pocieszały. Ona nie mogła się martwić – inaczej kto szmuglowałby żywność do getta?

Nie mogła być smutna – za smutne oczy ładowano do wagonów ..

A ona miała jeszcze rodzinę, getto, trefny życiorys, głód i tą samą wojnę, więc jak mogła jechać?





4.


- W jaki sposób się uratowała? Wszystkie handlarki ją lubiły. Kiedy nastąpiła likwidacja getta, któraś z nich wzięła ją do siebie. Ale Dawida chyba nie mogły. Kazały mu iść, i szukać sobie ratunku gdzie indziej. Czułem, że miał jakiś żal o to ..

Przyszedł do nas. W domu był ciągły ruch, więc Dawid siedział pod antresolą. Mały chłopak, było mu niewygodnie. Stwierdził, że pojedzie do Rawy Mazowieckiej. Wiedział, że jest tam getto, miał tam jakiś kuzynów.

Gdy Dawid jechał zobaczyć rodzinę, w Rawie likwidowano getto.

Już były transporty. A on, mimo że bardzo chciał zobaczyć rodzinę, uciekł w krzaki.

Przygarnęła go jakaś kobieta, umyła, ubrała .. Później wsiadł w pociąg do Warszawy. Pasażerowie złożyli się na bilet.

No i wrócił na Brzeską, a na Brzeskiej ..

Pojawiły się trzy Żydówki – dwie siostry, jedna miała synka, druga córeczkę i ich koleżanka.

- Dlaczego przyszły ?

Okazało się, że dawniej było to mieszkanie ciotki jednej z nich. Ta wyprowadziła się, nie zamieniając się z nikim i zostawiła je puste; po czym wprowadziła się rodzina Galasa.

Ciekawa rzecz – one przyszły we trzy, w biały dzień. Wszyscy mieszkańcy je znali, ponieważ od lat przychodziły do ciotki. Każdy wiedział, gdzie nocują; były tam przez pół roku i NIKT na nie nie doniósł. Także z tym wszechobecnym szmalcownictwem, to jest ogromna przesada, że każdy ma wielkie oczy .. pewnie! Zdarzały się takie wypadki.

One też wpadły, ale nie przez donos. One nie siedziały za szafą, ciągle wychodziły, wracały dopiero wieczorem. Miały jakieś swoje sprawy, ciągle coś załatwiały, miały jakieś tam kontakty itd.

Ale kiedyś przyprowadziły ogon – ktoś z innego podwórka je rozpoznał i przyszedł sobie popatrzeć.

No a potem mieszkanie spłonęło i nie było już małej dziewczynki i małego chłopca oraz trzech Żydówek, które się kręciły.



5.


- Dawid, musisz wejść pod antresolę. Inaczej nie da rady, mieszkanie spalone, w każdej chwili może tu ktoś wpaść, może cię ktoś zobaczyć. A on powiedział, że pojedzie gdzieś na wieś.

My z matką postaraliśmy się o metrykę od księdza Godlewskiego - tego, który lubił nazywać się antysemitą. I ten sam antysemita wydał podobno około 700 metryk dla Żydów.

Matka poszła do parafii na placu Grzybowskim. Dawid w swoich wspomnieniach pisał później, że zapłacił 700 złotych za metrykę. Być może jakiś Żyd zapłacił komuś 700 złotych, ale na pewno nie on, który nie miał ani grosza przed kolejną podróżą.

W rzeczywistości matka dała na tacę 20 złotych, równowartość kilograma chleba.


Bywały czasy, że „niekupiony kilogram chleba”, oznaczał „nowe życie”.

Ale tego słowniki związków frazeologicznych nie podają.




*

- Ja mu jeszcze zabrałem dolary. Bo on miał 10 dolarów, jakiś XI wiecznych w dużym formacie – jakieś wielkie, postrzępione ze wszystkich stron, jakby je myszy pogryzły. Kiedyś je pewnie dostał od ojca, albo dziadka. Ja wtedy powiedziałem :

- Dawid, to jest dla ciebie wyrok śmierci. Gdzie polskie dziecko z dolarami ?

Jak normalnie nikt by na ciebie nie zwrócił uwagi, tak jakbyś pokazał dolara, to by powiedzieli – „oczywiście, to przecież Żyd!” i wtedy mogliby cię bić tak długo, że mógłbyś nie wytrzymać.. Bo by myśleli – że jak tutaj ma 10 dolarów, to gdzieś ma i tysiąc.

No i ja mu te dziesięć dolarów zabrałem.

Powiedziałem :

- Ty jesteś polskie dziecko, masz iść i prosić ludzi o kawałek chleba, a nie dolary pokazywać!

6.

Dawid później pojechał na front.

Przyszedł, w kwietniu 1943 roku; trwało wtedy powstanie w getcie warszawskim. I wtedy ojciec, który był również w podziemiu odebrał z kanałów dziesięciu bojowników , którzy z getta uciekli. Powstanie w ostatnim dniu kwietnia gasło, kto jeszcze żył – starał się uciec z getta.

Ale co zrobić z Dawidem? Mieszkanie spalone, więc jedynym sposobem jest, aby pojechał z tamtymi dorosłymi Żydami. Przewiozłem go tam.

Po tych z kanałów ktoś miał przyjechać. Ale jak to się zdarzało w tamtych czasach, nikt nie przyszedł, więc ojciec ukrył ich w jednej z warszawskich piwnic.

Dawid był już parę dni z nimi. Jak przyniosłem im jedzenie on podszedł do mnie i powiedział:

- Staszek, tu jest tak niedobrze.

- Wiesz co Dawid? To chodź.

No i poszliśmy.

*

- A na drugi dzień była wpadka. Jacyś z organizacji podziemnej zastrzelili jednego wartownika niemieckiego.

Byłem tego świadkiem – przed gmachem sądów był szpital niemiecki, przed którym zawsze stał jeden wartownik. Ulica „Biała” – teraz jej nie ma; wychodziła akurat naprzeciw budynków sądowych.

Staliśmy na rogu z ojcem i rozmawialiśmy z jego wspólnikiem – ojciec miał jakiegoś pośrednika, miał wynająć jakiś lokal dla tych z piwnicy.

Byłem na rowerze wtedy.

W pewnym momencie słyszę strzał. Patrzę – po drugiej stronie ulicy stoi dwóch mężczyzn ubranych w ładne garnitury. Nagle Niemiec, który stał z pistoletem pada na kolana – tak jakby na filmie, w zwolnionym tempie.

Dwóch ładnie ubranych stoi nad nim. A jeden z nich tylko – bam bam bam.

Ja stoję i liczę te strzały :

Bam, bam, bam, bam.

W końcu gdy byli pewni, że Niemiec nie żyje, poderwali się do biegu. Jeden się jeszcze odwrócił, strzelił raz i pobiegli do ulicy Chłodnej.

To był początek maja, drugi, trzeci – nie wie. Kuzynka była na nabożeństwie w kościele na Chłodnej i akurat wracała do domu. Opowiedziała mi dalszy ciąg – jacyś dwaj biegli, wskoczyli do samochodu, który w jednej chwili zniknął. To byli właśnie tamci ładnie ubrani.

Mówię do ojca – wracamy, bo tu zaraz będzie gorąco.

- Ty wsiadaj na ten rower, ja zostanę – jestem stary, nic mi nie zrobią.

Gdy Galas dojeżdżał na Pragę, przed tamtym niemieckim szpitalem pojawili się Niemcy. Odkryli kryjówkę. Przykro, ale ci Żydzi wskazali na ojca, i powiedzieli, że to on ich ukrywał. Ich Niemcy wyciągnęli – to było w takim zupełnie oddzielonym budyneczku gospodarczym, no i tam byli oni w tej piwnicy. Wyprowadzono ich i zatrzymali paru ludzi – ojca też.

I do dnia dzisiejszego ojciec przepadł razem z tamtymi z getta, których ktoś miał odebrać.

Gdy skończył mówić, chwilę panowała cisza, widocznie myślał o ojcu. Później tylko krótko się roześmiał. Tadeusz Borowski pisze – niekiedy skala reagowania człowieka jest zbyt mała i gdy sięga tragicznego dna, wtedy wyzwala się w śmiechu.




Zrobili mu coś, mimo, że był stary.

Tylko co ?

Zapomnieli powiedzieć.




Może gdyby miał rower…





7.


Mój ojciec zginął, prawda .. Ale Dawid ocalał, bo go dwa dni wcześniej stamtąd zabrałem.

Miał żyć … on miał żyć i tak się stało.

Dawid pojechał gdzieś na kraniec Polski i tam pracował u jakiegoś gospodarza, Ukraińca. Powiedział, że zatrudni się u niego tylko pod warunkiem, że pozwoli mu hodować gołębie (słyszał bowiem, że polscy chłopcy lubią gołębie). Mówił jeszcze, że mamusia mu kazała w każdą niedzielę chodzić do kościoła.

Ukraińcy Żydów nie lubili, więc Dawid często słuchał niezbyt miłych opowieści.

Twierdził, że był świadkiem jakiejś masakry Żydów. Jednakże to nie było już jego sprawą – on miał nowe życie, którego musiał pilnować.

Ponieważ Dawid dawno nie miał już swojej żydowskiej mamusi. Jako polski chłopiec lubił gołębie, słuchał opowieści o Żydach, widział, jak ich ktoś morduje, może nawet chodził do kościoła.

A potem wrócił na Brzeską.

A na Brzeskiej i w ogóle skończyła się wojna.

A Dawid, jako polski chłopiec, nie miał ani prawdziwej matki ani prawdziwego ojca, ani żadnego dzieciństwa. Bo ostatnim razem na Brzeskiej był Żydem. A później pracował tylko u Ukraińca. Przecież był polskim chłopcem od paru chwil, prawda? Ludzie żyją całe życie i nic nie mają, a przecież on dopiero – od niedawna …

Niedobrze jest mieć przeszłość, ale jeszcze gorzej jest jej nie mieć.


- I takie były losy moich Żydów.



8.


Widziałem Żydów, którzy mordowali Polaków i Polaków, którzy mordowali Żydów.


Miałem kolegę, ze szkoły, spotkałem go w 1943. Szedłem Elektoralną, patrzę – Adam! Niemożliwe – ten sam blondyn, zielone oczy, mówił piękną polszczyzną – pochodził z inteligenckiego domu. Nie był podobny do Żyda, mógł się dobrze zakonspirować.

Z Adamem rozstali się w 1936 roku. Nie widzieli się osiem lat, ale poznali się od razu.

Szliśmy Elektoralną, w kierunku placu Bankowego. On opowiada mi co się z nim działo – że pojechał na wschód, tam ocalał, przeszedł szkolenie, robili mu jakieś operacje. Dostał nowe dokumenty, kiedyś był to Adam A., ale na wschodzie stał się Adamem P.

W pewnym momencie słyszymy od strony getta serie z karabinów i wybuchy. W getcie walki dogorywały.

W pewnym momencie zatrzymaliśmy się, a on mówi w ten sposób :

- Wiesz, tam zginął mój ojciec, moja matka i moje dwie siostry. Ale ja o to nie mam do Niemców pretensji. Bo mój ojciec był samym pasożytem jak wszyscy Żydzi. Zbierał dolary do skrzynki, żeby wywieźć je później do Argentyny i tam pobudować fabrykę, gdy ja skończę studia.


Widziałem Żydów, którzy wyjechali na wschód i po powrocie nie byli już Żydami.

Widziałem Żydów komunistów-aktywistów, którzy nie mieli do Niemców pretensji.

Widziałem Żydów różnych, kiedyś, w jakiejś Polsce.


9.

Mam takie garbate szczęście, że trafiam na niezbyt przyzwoitych ludzi. Poszedłem do mojego zwierzchnika z AK, nie miałem dokumentów, poprosiłem, aby wyrobili mi lewą legitymację. Później temu samemu człowiekowi dałem legitymację do przedłużenia.

Co niedziela spotkania były u mnie w domu, dlatego, że pode mną mieszkało małżeństwo restauratorów – ciągle nie było ich w domu. Czasami urządzaliśmy sobie prywatki.

Były więc przerywniki wesołe – nie zawsze było smutno. W końcu człowiek młody…

Mieliśmy być szturmowcami tj. w razie powstania mieliśmy walczyć z miotaczami płomieni. Miotaczy żeśmy nie widzieli.

Pewnego dnia zapukał do drzwi starszy mężczyzna.

- Proszę pana, pan zgubił chyba legitymację.

- Gdzie pan ją znalazł ?

- Koło kościoła..

To był mój dokument, który oddałem do przedłużenia. Według niej pracowałem w Zakładach Mechanicznych na Woli. Gdyby dziadek zaniósł ją do fabryki ….

Przyszła kolejna niedziela i zebranie. Pytam się mojego zwierzchnika, co z moją legitymacją. Gdy powiedział mi, że jest jeszcze nie przedłużona, powiedziałem :

- Co, nie przedłużyli ? Widzi pan ? Pan mi mówi, że nie przedłużyli, a ona jest u mnie. Pan jest bydlakiem, pan jest świnią. Proszę wynosić się z mieszkania, i to już!

Później groził mi sądem.

- Najpierw to takich łotrów jak wy, dopiero później takich jak ja !


*


Powstanie trwało krótko.

Punkt zbrojny mieliśmy na kirkucie, na Bródnie.

Dowódca kazał nam atakować 36 pułk piechoty.

- Czy pan zgłupiał? Czy pan myśli, że nasze młode życie jest potrzebne, żeby podgnoić bruk ? Z gołymi rękami mamy iść w biały dzień atakować 36 pułk piechoty ?

Chodź pan z nami.

- Mój rozkaz to jest rozkaz!

Ja mówię – zaraz zaraz, muszą być jakieś minimalne szanse powodzenia, my będziemy tam szli, a Niemcy będą nas kosić karabinami. Czy pan na głowę upadł ?

Panie pół roku nas szkolono jak walczyć bronią, a ja tej broni nie widzę.

Proszę mnie poinstruować – jak Niemiec wyjdzie z kijem, to jak się mam zachować ?



*


Gdy Galas kpił i stawiał się dowódcy, Niemcy otaczali kirkut.

Gdyby nie Galas, doszliby na Bródno.

Akurat zdążyli by na śmierć.


*


Wracaliśmy kiedyś w siedmiu do domu. Na Pragę było daleko, zbliżała się godzina policyjna. Na ulicy była łapanka – uciekli więc na cmentarz.

Niemcy ustawili się na całej długości ogrodzenia cmentarza – znaleźli się w pułapce.

- Słuchajcie, jak my w siedmiu chodzimy, to jest głośno. My pójdziemy we dwóch, znajdziemy wyjście, a potem po Was przyjdziemy. – powiedział Niedziałek, ten, który znał cmentarz, jak własną kieszeń.

Dwójka zniknęła. Galas i jego czterej koledzy czekali, ale się nie doczekali.

- Słuchajcie, musimy się stąd wydostać, przecież jak Niemcy tu wejdą, to przeszukają każdy kąt i znajdą nas. A potem pod ścianę i nikt się nawet nie dowie, co się z nami stało.

Zaczęło się rozjaśniać.

- Panowie, ja nie chcę umierać pod ścianą.

Pomysł był taki, że obrzucamy dwoma granatami Niemców (granaty kiedyś ukradliśmy), przełazimy przez ogrodzenie i uciekamy. Jakie szanse ? Żadne.

Tylko nadzieja, że może jednemu się uda i opowie rodzinom, jak my tego ..

Nie wiedzieliśmy gdzie iść, no ale zawsze się gdzieś trafi na mur. Gdy już do niego doszliśmy zauważyliśmy jakiś dwóch mężczyzn. Spytaliśmy, czy są tutaj Niemcy. Tamci byli tak przerażeni, że nie byli w stanie wypowiedzieć słowa.

Podsadzili mnie, wychyliłem głowę. Ciemno.

Jak zobaczyłem że nikogo nie ma, usiadłem na murze i pomagałem przejść kolegom.

Udało nam się przejść, było już prawie zupełnie jasno.

Widzieliśmy, że pod wiaduktem stoi Niemiec. Powiedzieliśmy więc najmłodszemu z nas, aby szedł za nami i w razie czego uciekał. Idziemy we dwójkę z udawaną pewnością siebie, przechodzimy obok Niemca, który był tak samo przerażony jak my. Gdy zeszliśmy mu z pola widzenia zatrzymaliśmy się, i nasłuchiwaliśmy kroków najmłodszego.


Dogonił nas, a my usłyszeliśmy za sobą czołg. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą byliśmy my, teraz była młoda kobieta w kwiecistej sukience. I to ona dostała serię.



Pewnie wyszła z domu na pięć minut.

A my tak długo nie mogliśmy dojść …




*


Szedłem z materiałami konspiracyjnymi, aż nagle spotkałem moją sympatię. Poprosiła mnie, żebym odprowadził ją do domu. Próbowałem się jakoś wykręcić, została tylko godzina do godziny policyjnej, my byliśmy na Pradze, a ona mieszkała na Kole.

Ale kobietom się nie odmawia – odprowadziłem ją więc. Postanowiłem wstąpić do kolegi, aby zostawić materiały, które miałem. Zastałem tylko kłódkę.

Poszedłem do znajomego człowieka. I wtedy okazało się, że był niesamowitym tchórzem – wyrzucił mnie z domu.

Musiałem wrócić z tym na Pragę.

Patrzę – idę prosto na budę. Niemcy stali pod drzewem i spostrzegli mnie później. Myślę sobie – ładnie, prosto w rączki lecę.

Było już po godzinie policyjnej. Stwierdziłem, że nie mam już nic do stracenia, jeżeli mnie zatrzymają to i tak przeszukają .. Pomyślałem, że udam roztargnionego i spytam się która godzina, a później się zdziwię, że jest aż tak późno.

Spojrzałem – jedzie tramwaj. Ja idę wolniej, nigdzie mi się przecież nie spieszy. Wtedy, gdy tramwaj przecinał plac, wskoczyłem do niego.

Dobrze, że tramwaje jeżdżą.


*


Łapanka. Zamknięto Targową, Zieleniecką. Na ulice wypędzono wszystkich mężczyzn.

- Nie miałem zwyczaju się nigdzie pchać, więc stałem z kolegą na szarym końcu.

1 dzień – załadowane mężczyznami wagony

Reszta – Zurück, Zurück!

2 dzień – następny transport

Zurück Zurück!

3 dzień – kolejny;

Zurück

Czwartego dnia podstawiono pociąg dla kobiet.

Ich było mało, więc dołożyli do nich garstkę tych mężczyzn, którzy się „nie załapali” w pierwszych trzech dniach.

To była podróż do Mathausen, w jedną stronę.

- Jak się później dowiedziałem, tam była moja żona, nie znaliśmy się jeszcze.


*


W pokoju pojawiła się żona pana Galasa. Ostatnim razem widziałam ją dosłownie przez chwilę, gdy tak jak teraz, zaproponowała nam coś do picia.

Jest to kobieta średniego wzrostu, o białych, starannie zaczesanych do tyłu włosach. Nosi okulary, i jednocześnie ma chyba największe lazurowe oczy na świecie.

Wyobraziłam ją sobie WTEDY. WTEDY była młodą dziewczyną, o blond-popielatych włosach, z dużymi, błękitnymi oczami, które próbowały zobaczyć. Siedziała w jednym z zabitych wagonów, spoglądając w ciemność i wysłuchując jęków kobiet, które jechały z nią.

Ile z nich pamięta? Ile z nich później widziała ? Ile z nich przeżyło?

Widziałam ją – oczy miała szeroko otwarte, szukała czegoś w ciemności.

Czy ma te najpiękniejsze, największe na świecie lazurowe oczy po rodzicach, czy może jest to pamiątka z podróży do Mathausen pierwszą klasą? Wspomnienie szukania świata i siebie po omacku? Czy ta pani z mojej wyobraźni to Ta sama, która stoi teraz za mleczno kawowym fotelem, na którym siedzę?

Chciałam się odwrócić i zapytać, ale bałam się.

Ludzie nie mają zdjęć z takich wycieczek.


*


- Dojechaliśmy. My do obozu, a dziewczęta na łąkę.

Na rampie pokazali nam kominy krematorium.

- Tamtędy wyjdziecie.





Niemcy patrzyli na te nasze kobiety, i byli zdezorientowani.

Wysłali telegram do Berlina, co mają zrobić z transportem numer taki a taki.


Przyszedł telegram z Berlina – transport numer … skierować do prac cywilnych.

A że Niemcy byli akuratni, po dwóch tygodniach powiedzieli – Dawać też tych mężczyzn.


Więc my też zurück.





Pierwsze trzy dni wyszły przez komin.






Dzień czwarty był JEDYNĄ całą grupą, która z Mathausen wyszła bramą.