RelatioNet | Forum | Yad Vashem | Jewishgen | David Efrati | MyHeritage

"Nic tylko płakać .. "

"Nic tylko płakać

ROZMOWA O STRASZNYCH CZASACH, ROZRACHUNKU Z HISTORIĄ I TĘSKNOCIE ZA ŻYCIEM

* Ewa Czerwińska: Przed kilkoma dniami obchodziliśmy 65. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim. Zbliżał się finał holocaustu w Polsce.
Robert Kuwałek, historyk, pracownik Muzeum na Majdanku w Lublinie: Wybuch powstania w getcie warszawskim to odpowiedź na ostateczną likwidację Żydów. Hasłem powstańców było umrzeć z honorem, nie dać się wywieźć na śmierć.

To była reakcja na to, co zdarzyło się w lipcu i sierpniu 1942, kiedy to prawie 300 tysięcy warszawskich Żydów zostało przetransportowanych do obozu zagłady w Treblince. Wtedy to podziemie, które istniało w getcie, postanowiło zorganizować się i podjąć akcję obronną.

* Jest coś bezbrzeżnie tragicznego w postawie poddania się eksterminacji. Jakaś niesłychana naiwność. Niektórzy bohaterowie „Chleba rzuconego umarłym”, świetnej powieści Woydowskiego, myśleli, że z Um­schlagplatz jedzie się prosto na Madagaskar. Ten mit im pomagał trwać?

W irracjonalnych sytuacjach ludzie myślą irracjonalnie. Proszę też pamiętać, że wywożono całe rodziny. Ludzie rzeczywiście myśleli, że jadą do pracy. A po drugie, zostawali ludzie starsi, więc kto miał stawiać opór? Poza tym, do mniej więcej połowy wielkiej akcji ludzie naprawdę nie wiedzieli dokąd jadą. Myśleli, że transporty kierują się na Ukrainę, do obozów pracy. Rzeczywiście, szli jak barany na rzeź. Nawet wtedy, kiedy wracali do getta jacyś uciekinierzy z tych transportów i opowiadali, co widzieli, nie dowierzali im.

W getcie w 1943 roku zostało jakieś czterdzieści pięć tysięcy legalnych, wyselekcjonowanych do pracy w szopach – niemieckich wytwórniach – i około 20 tysiecy nielegalnych, którzy się ukrywali. To ci, którzy pozostali po akcji, ale nie mogli uprawomocnić pobytu.

* Jak wyglądało wówczas getto?

Przed kwietniem 1943 roku było podzielone – małe getto zostało wyłączone, mieszkali w nim już Polacy. Duże getto składało się z enklaw, w których były szopy, a przy nich kamienice. Pracowały – oprócz niewielkich firm metalowych, szczotkarskich i innych –dwa wielkie przedsiębiorstwa: Schulza, produkujące futra i Többensa wyrabiające konfekcję skórzaną, utylizowano tam również wszystko, co pozostawało w getcie. Obie firmy zatrudniały żydowskich robotników. Praca dawała nadzieję na przetrwanie, na życie. Do Schulza ludzie przychodzili z własnymi maszynami do szycia. Pracę się załatwiało za ciężkie pieniądze. Była też w getcie brygada, która zajmowała się czyszczeniem mieszkań.

* Mit o Madagaskarze w końcu umarł. Ludzie przestali się łudzić.

Też nie do końca. Wielka akcja trwająca od lipca 1942, również w Lublinie i innych miastach okupowanej Polski, nie we wszystkich zgasiła nadzieję. Byli tacy, do których docierały wieści o wywózkach z getta lubelskiego, ale warszawiacy myśleli: no nie, z Warszawy Niemcy nikogo nie ruszą, tak może być na prowincji, ale nie u nas! Dlatego zaskoczeniem była wielka akcja. Pierwszego dnia prezes Judenratu Czerniakow popełnił samobójstwo, bo nie chciał podpisać dokumentów na wywiezienie ludzi na śmierć. Z jego strony to był gest oporu. Spektakularny i różnie odebrany. Jedni twierdzili, że był wyrazem tchórzostwa, bo Czerniakow nie nawoływał do oporu, inni, że właśnie było to bohaterstwo, bo nie chciał przyczynić się do śmierci ludzi. Ale ten gest pozostał osamotniony.

* Przypominają mi się mocne sceny z kronik filmowych kręconych w getcie warszawskim: ledwo snujący się po ulicach-cmentarzach na wpół umarli przechodnie i nadgorliwi żydowscy policjanci używający wobec nich pałek.

Nie zapominajmy, że to ludzie, którzy przeżyli traumę. Wszyscy. Pozbawieni bliskich, mienia, planów, poczucia bezpieczeństwa są psychicznie zdołowani. Nie mają przywództwa. Nie są przywódcze judenraty, bo to ciała wpółpracujące z Niemcami i tak też są postrzegane przez społeczność getta. Podziemie istnieje od początku okupacji – wydaje gazetki, prowadzi tajne nauczanie, gromadzą się jacyś młodzi ludzie, ale trudno to nazwać stawianiem oporu. Nie ma elity wojskowej – są romantyczni chłopcy. Wprawdzie są też w warszawskim getcie liderzy polityczni, którzy mogliby pociągnąć za sobą resztę, ale oni dystansują się, boją się podjąć decyzję co do walki. Trzeciego dnia akcji zbierają się i dyskutują, jak się zachować. W końcu wszyscy przedstawiciele starszego pokolenia mówią: nie róbmy nic, bo to pociągnie za sobą poważne represje. Ale ci ludzie nie wiedzą, że eksterminacja dotknie wszystkich. Także elit, a więc ich samych. Poza tym zastawiam się, czym ci ludzie mieli walczyć. Nożami, siekierami?

* A pomoc ze strony aryjskiej?

Nie była wystarczająca. Polacy też nie mieli za wiele broni. Poza tym przywódcy AK uważali, że to nie jest czas na powstanie w getcie. Ma wybuchnąć dopiero wtedy, kiedy będą się zbliżać wojska alianckie. Przedwojenny konflikt polsko-żydowski też się rzucał cieniem na całą sytuację. I jest jeszcze jedno, co powstrzymywało obronę. Na początku wielkiej akcji Niemcy ogłosili, że ci, którzy stawią się na Umslagchplatz do wywózki dobrowolnie, dostaną na drogę chleb i marmoladę. W sytuacji niewyobrażalnego, permanentnego głodu, jaki panował, to było coś! Przecież ludzie umierali w pół kroku na ulicach. Już nie było dostaw żywności do getta. Więc ta aprowizacja dawała jakąś nadzieję: bo przecież Niemcy nie karmiliby idących na śmierć. Zgłosiło się wtedy tysiące nie mających nic do stracenia ludzi. Niech mnie wiozą dokąd chcą, grunt, że się najem. Dlatego na początku wielkiej akcji nie było oporu. Żydzi użyli broni dopiero w styczniu 1943 roku. Niemcy byli zaskoczeni.

* Żydzi rozpoczęli walkę z góry skazaną na porażkę.

Oczywiście nikt już się wtedy nie łudził. Bo nawet gdyby mury getta zostały zburzone, to gdzie ci ludzie mieliby się podziać? Więc to już nie była akcja, że oto się bronimy, tylko – oto umieramy z honorem. Stawiamy opór do krwi ostatniej. Wtedy też ludzie budują schrony w piwnicach, na strychach. Niektóre kryjówki, świetnie zakamuflowane – gdyby nie podpalanie kamienic – przetrwałyby nawet kilka miesięcy.

* Madagaskar okazał się mitem. Za to pojawiła się perspektywa wywózki na Lubelszczyznę, do obozu na Majdanku. Mówiono o tym, jak o pewnej szansie przeżycia w obozach na wschodzie Polski.

Jeszcze w styczniu 1943 roku przyszedł rozkaz Himmlera, żeby wszystkie szopy z getta wywieźć na Lubelszczyznę. Dla Többensa wybrano Poniatową, a dla Schulza Trawniki. Najpierw nawoływano do wyjazdu na ochotnika. I rzeczywiście ci, którzy się na to wcześniej zdecydowali, wyjechali z rodzinami, z maszynami. I trafili na Lubelszczyznę. Te dwa wielkie szopy stanowiły niemalże państwo w państwie. To ich właściciele decydowali, co się dzieje w getcie – kogo przyjąć do pracy itd. Wcale nie zależało im na przeprowadzce. Żydzi warszawscy mieli świadomość, że do Treblinki jedzie się po śmierć. Natomiast Lubelszczyzna kojarzyła się z obozami pracy.

19 kwietnia, w święto Pesah, wkraczają do getta Niemcy i zaczyna się powstanie. Część ludzi ucieka kanałami, Niemcy te kanały gazują. Większość mieszkańców siedzi w schronach...

* Jakie były losy tych, którzy trafili na Lubelszczyznę?

Wszystkie transporty jadące na wschód, przejeżdżały przez Lublin. Na Flugplatz, dzisiejsza ulica Wrońska, odbywała się selekcja. Część szła do gazu: starsi, kobiety w ciąży, matki z dziećmi, ułomni. Po wojnie, w czasie procesu norymberskiego, pewien esesman stwierdził, że jedna trzecia transportów w ogóle nie była nigdzie rejestrowana. Natomiast część ludzi jechała do szopów w Poniatowej i Trawnikach oraz do Budzynia – to w dzisiejszym Kraśniku Fabrycznym – do fabryki łożysk tocznych Heinkel Werke, produkującej części dla Luftwaffe. Drukarze trafili do Radomia, gdzie Niemcy podrabiali – przy pomocy żydowskich majstrów – pieniądze. Różne waluty. Dzięki temu uratowało się kilku dziennikarzy żydowskich. Jeden z nich – Aleksander Donat zostawił na Majdanku żonę. Sam przeżył obóz pracy w Radomiu. Po wojnie dowiedział się o eksterminacji w Lublinie i był przekonany, że jego żona nie żyje. Ona jednak jakimś cudem ocalała, z Majdanka wywieziono ją do Oświęcimia, w którym dotrwała do końca koszmaru. Odnaleźli się po wojnie. Przeżyło też ich dziecko oddane polskiej rodzinie.

W sumie około 15 tysięcy Żydów z getta warszawskiego przyjechało na Majdanek. Na całą Lubelszczyznę trafiło około 45 tysięcy.

* A co z tymi, którzy zostali na Majdanku?

Umierali dziesiątkowani przez tyfus lub w komorze gazowej. Ci, którzy jeszcze jakoś trwali, zostali zabici 3 listopada 1943 roku, w czasie „krwawych dożynek”. Podobnie stało się z więźniami z Poniatowej i Trawnik. Przeżyli, o ironio, ci, którzy zostali z Majdanka wywiezieni do Oświęcimia. Nie wiemy ilu.

* Czasem pojawia się na Majdanku ktoś, kto przeżył.

Na przykład nieżyjący już Dawid Efrati z Izraela. Z getta warszawskiego trafił z ojcem do Trawnik. Jak zobaczył tamtejszy obóz, postanowił uciekać. Po drodze do pracy wyrwał się z kolumny robotników i pobiegł na dworzec. Tam akurat podjechał pociąg do Warszawy. Wszedł do przedziału, w którym podróżowała jakaś szmuglerka z wędliną. Doskonale wiedziała, kim jest nowy pasażer – dała mu w łapę kawał kaszanki. Dzięki jej wsparciu przetrwał. To on ufundował w 2003 roku pamiątkowy kamień, który stoi na terenie obozu koło rowów egzekucyjnych. Przed śmiercią przyjechał do Polski z córkami. Wybrali się do Trawnik. Wszedł do budynku stacji kolejowej, już wtedy nieczynnej, rozejrzał się i powiedział: „tu nic się nie zmieniło”.

Wraca z grupami młodzieży Halina Birenbaum, której matka została na Majdanku.

Mam koleżankę Batię, przewodniczkę z Tel Awiwu. Dobrze się znamy. Spotykamy się, kiedy jest w Lublinie. Zawsze jest taka energiczna, pełna życia. Zdziwiło mnie, że pewnego razu widzę ją zgaszoną i smutną. Pomyślałem, że po prostu jest zmęczona i zaproponowałem wyjście na piwo. Ona na to, że nie może, bo ma rocznicę. Jaką rocznicę? – pytam. Nie chciała mówić. Dopiero kiedy spotkaliśmy się w Izraelu, powiedziała mi, że tego właśnie dnia była kolejna rocznica śmierci jej babci na Majdanku. Po przywiezieniu z getta warszawskiego babcia i matka Batii stały na placu węglowym wraz z innymi Żydami z transportu przez całą noc. Babcia była wiekowa i niedowidząca. Przez całą noc mi wypominała – opowiadała po wojnie matka Batii – że jak ja mogę być taką wyrodną córką! Przecież jak się jedzie w podróż, to trzeba ze sobą zabrać koce, a przynajmniej poduszkę. A tak? Nic tylko płakać."


text from : http://www.kurierlubelski.pl/module-dzial-viewpub-tid-9-pid-54354.html