RelatioNet | Forum | Yad Vashem | Jewishgen | David Efrati | MyHeritage

"Ustna harmonijka" 2.


Agata Klopotowska:

Ocaleli, prowadzeni na rzeź

Pewna Zydowka z trojka dzieci i matka, przesiedlona w 1942 r. spod Krakowa do Wieliczki, na wiesc o planowanych wywozkach do Belzca, gdzie czekala niechybna smierc, prosi znajomego lekarza, by przyjal matke do szpitala, "bo podobno starszych ludzi nie beda zabierali". Potem przekupuje Niemcow slubna obraczka i jedzie z dziecmi do Krakowa. Nastepnego dnia dowiaduje sie, ze oddzialy SS wkroczyly do Wieliczki i gdy zaczela sie akcja, wszystkich w szpitalu na lozkach zastrzelono. Coreczki blizniaczki umieszcza tymczasowo na wsi u Polakow, ale sama z synem Aleksandrem nie zdaza juz uciec z krakowskiego getta przed kolejna akcja. Na stacji Krakow-Plaszow w straszliwym scisku, popychani i bici, przerazeni ludzie zapelniaja bydlece wagony. W koncu pociag rusza, "bez wody, bez toalet, bez jedzenia". Na trasie jakas kobieta w osmym miesiacu ciazy zaczyna rodzic, slychac jeki i placz. Dwaj bracia wyskakuja w biegu, wydostaja sie przez male okienko. Matka Aleksandra chce, by syn zrobil to samo. Chlopak sie sprzeciwia. "I pierwszy raz w zyciu ja sie z matka klocilem" - wspomina po ponad pol wieku. W koncu daje sie przekonac. Trzeba przeciez ratowac mlodsze siostry. Matka obiecuje, ze wyskoczy pozniej. "To byla taka jasna noc. Widzialem, jak pociag znika za zakretem i pomyslalem: 'Ja juz matki wiecej nie zobacze'. Mialem wtedy czternascie lat, a siostry po dwanascie". Po wojnie dowiedzial sie, ze "podobno jakas kobieta wyskoczyla w okolicy Rzeszowa i zabila sie, ale kto wie, czy to byla nasza matka. Oby byla...".

To tylko fragment wspomnienia, poczatek dramatycznej historii... Prowadzony na rzez, Aleksander Allerhand ocalal. Obie siostry tez przezyly. Cudem. Bylo to mozliwe tylko dzieki kilku Sprawiedliwym, ktorzy w imie ludzkiej solidarnosci, chrzescijanskiej milosci blizniego nie odmowili pomocy, choc ciezar ponoszonego ryzyka byl trudny do udzwigniecia, i choc bali sie - jak kazdy - w obliczu grozacej im za okazane czlowieczenstwo smierci.

Historia opowiedziana przez Aleksandra jest jedna z dziewietnastu relacji Zydow, ktorych uratowali od zaglady Polacy. Ich wspomnien wysluchala w Izraelu w ubieglym roku Elzbieta Isakiewicz. Po powrocie do kraju spisala je z tasmy magnetofonowej. "Nie przemknelo mi nawet przez glowe - pisze we wstepie - by w tych historiach, momentami drastycznych, dokonywac jakichkolwiek retuszy, a tym bardziej, by przeprowadzac selekcje tych relacji. Nawet jesli swiadectwo bylo krotkie czy mniej barwne, wlaczalam je do ksiazki". Zabraklo wsrod nich tylko jednego, ktore ku przerazeniu dziennikarki nie nagralo sie. ("Do dzis nie rozumiem, jak to sie stalo" - wyznaje.)

I tak powstala ksiazka oszczedna, bowiem Isakiewicz ograniczyla swoj komentarz do kilku krotkich przypisow. Powsciagliwosc autorki Andrzej Kaczynski z Rzeczpospolitej okreslil jako "chwalebna", a minister Kazimierz Ujazdowski w uzasadnieniu decyzji o przyznaniu jej Dorocznej Nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za rok 2000, uznal za glowna zalete ksiazki, ktora - jego zdaniem - powinna znalezc sie na liscie lektur szkolnych.

Losy ludzkie zamieniane w uogolniajace opisy, statystyki i zestawienia niejednokrotnie traca na sile wyrazu, bywa, ze przyjmowane sa z pewna doza obojetnosci. Zas jednostkowe historie przejmuja zawsze najbardziej, bo odslaniaja konkret: konkretnego czlowieka, konkretna twarz, sytuacje, konkretny bol, lek, krzyk. Zawarte w Ustnej harmonijce relacje to opowiesci o straszliwej niewiadomej, blednych ucieczkach, czesto na oslep, prosto w rece wroga. O grozie zblizajacej sie smierci, o okrucienstwie oprawcow. O potwornym upokorzeniu, nedzy, glodzie, wyczerpaniu, zwierzecym strachu. O tlacej sie jeszcze nadziei, ktora pozwalala nie poddawac sie. To opowiesci o chwilach czarnej rozpaczy, zwatpienia i samotnosci, ktora odbierala resztki sil. O rozstaniach, zwykle ostatecznych i jakze bolesnie pospiesznych, raptownych, spadajacych znienacka, bez chocby uscisku dloni, przelotnego pocalunku, slowa pozegnania czy blogoslawienstwa.

"Pewnego dnia, juz po wielu akcjach, gdy wrocilismy z pracy do getta, wielu z nas nie znalazlo swoich rodzicow. Ja - mamy". Ojciec "jeszcze przed powstaniem getta" padl ofiara lapanki ulicznej, "zadnych krewnych nie mialam, wiec zostalam zupelnie sama" - wspomina Soszana Raczynska. "Do dzis nie wiem, co sie z moja mama i rodzenstwem stalo" - wyznaje inna rozmowczyni. A David Efrati opowiada, ze kiedy Niemcy wygarniali ludzi z domow w warszawskim getcie, w ostatniej chwili matka wepchnela go i jego mlodsza siostre do pustego kredensu, zamknela drzwiczki na klucz, a sama wyszla. "Nigdy juz jej nie zobaczylem"... Takich scen, takich obrazkow na kartach ksiazki mozna znalezc bardzo wiele.

Relacje ocalonych to takze dramatyczne historie powitan, czasami bardzo trudnych. Janina Ekier zostala oddana pod opieke pewnego bezdzietnego malzenstwa Polakow, panstwa Latawcow, ktorzy po pewnym czasie poczatkowej oschlosci i chlodu wobec dziewczynki pokochali ja jak wlasne dziecko. Zreszta z wzajemnoscia. Ze wzgledu na plotki w kamienicy i naciski ze strony sasiadow, aby zydowskie dziecko sie wyprowadzilo, przybrani rodzice ukryli dziewczynke u siostr zakonnych. Gdy wojna sie skonczyla, Janina byla rozdarta pomiedzy polskimi a szczesliwie ocalalymi zydowskimi rodzicami. "Tak to sie ciagnelo ladnych pare lat. Myslalam, ze zwariuje, ze oszaleje. Kochalam bardzo i jednych, i drugich, i nie moglam dac sobie z tym rady".

Ten niezrozumialy w normalnych warunkach fenomen z duzym wyczuciem i wrazliwoscia tlumaczy Ewa Kurek, historyk Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, zajmujaca sie od lat dziejami II wojny swiatowej, a w szczegolnosci malo znanemu rozdzialowi ratowania zydowskich dzieci przez polskie zakonnice. Bardzo ciekawa analize psychologicznych procesow zachodzacych w duszach zgnebionych malych istot w czasach zaglady przedstawila w ksiazce Gdy klasztor znaczyl zycie (Znak, 1992, Praca ta ukazala sie takze w przekladzie na jezyk angielski - Your Life Is Worth Mine, Hippocrene Books, New York, 1997).

Po pierwsze, zydowskie dzieci odczuwaly podczas wojny kompleks zydostwa, bowiem wszystkie dotykajace je wowczas nieszczescia i przesladowania wiazaly sie z ich pochodzeniem. Negatywnie odczuwane zydowskie pietno przewija sie niejednokrotnie w zarejestrowanych przez Elzbiete Isakiewicz wyznaniach. "Potem wyszlo rozporzadzenie, ze Zydzi od pewnego wieku maja nosic biala opaske na prawym ramieniu. Mnie to jeszcze nie dotyczylo, bo bylam mala. Moi rodzice mieli opaski, a ja krepowalam sie z nimi chodzic po ulicy, dlatego, ze oni byli naznaczeni. Bawilam sie tez tylko z kolezankami Polkami. (...) Na drzwiach mieszkan w kamienicy widnialy karteczki informujace, ze mieszkanie jest aryjskie. Ja tez chcialam byc za takimi drzwiami, a nie za naszymi" - opowiada Maria Perlberger-Szmuel. A pozniej, juz pod opieka wspanialej pani Chmurowej, kiedy patrzyla na getto z zewnatrz, myslala o ludziach uwiezionych po drugiej stronie muru jak o obcych. "Ja tak odpychalam zydostwo. Bo zydostwo wiazalo sie z zagrozeniem". Z kolei silni, butni i dobrze odzywieni Niemcy wzbudzali nieraz zazdrosc i podziw. Dawid Efrati przyznaje: "Niemcy wywarli na mnie ogromne, wspaniale wrazenie. Jakie oni mieli samochody, jakie motocykle! Jak ladnie byli ubrani! Nie to co ja, dzieciak nic niewart, Zydek".

Po drugie, wojna w sposob gwaltowny i okrutny uswiadomila dzieciom, ze ich rodzice nie sa "wszechmocni". Wrecz przeciwnie, sa bezbronni, bezsilni i zastraszeni tak samo jak one. Dzieci czuly sie oszukane i ten gleboki zawod rodzil w ich skolatanych sercach zal. Koniecznosc rozstania z rodzicami w celu ratowania sie pozostawiala w mniejszych dzieciach gorzkie poczucie porzucenia. "Nie rozumialam, dlaczego mama mnie nie chce" - mowi cytowana wczesniej Maria Perlberger-Szmuel.

Ewa Kurek tlumaczy tez mechanizmy dobrowolnego i spontanicznego przyjmowania wiary chrzescijanskiej, szczegolnie wsrod dzieci, ktore znalazly schronienie w zakonach. Wiekszosc tych dzieci pochodzila z inteligencji zydowskiej, a wiec z reguly ze srodowisk indyferentnych religijnie, tym latwiejsze bylo przejscie na katolicyzm. Poza tym identyfikacja z ukrzyzowanym Chrystusem-Zydem, Bogiem chrzescijan, miala dla przesladowanych dzieci zydowskich szczegolne znaczenie. I wreszcie, po przezytej gehennie, z bagazem niewyobrazalnych cierpien i traumatycznych doswiadczen, otepiale, wystraszone, znekane istoty znajdowaly w klasztorach ukojenie. Maria Klain (do ktorej przed laty dotarla takze Ewa Kurek) w Ustnej harmonijce opowiada o klasztorze siostr sercanek w najczulszych slowach: "To byl plaster na moja dusze. Kompres lagodzacy. Cos cudownego". Siostry "byly cierpliwe. Byly dobre. Jak mialy jakas okruszke jedzenia wiecej (...) oddawaly ja nam. (...) I tak nie wiedziec, kiedy, zaczal sie proces mojego nawracania pod wplywem ich osobistego przykladu. Ich milosci". Ale kiedy po pewnym czasie dziewczynka poprosila o chrzest, siostry przekonywaly: "Nie, ty masz rodzicow i wrocisz do nich, a wiara to nie jest jakies wahadlo". Po wyzwoleniu niechetnie wrocila do rodzicow. Gdy wybierala sie na nabozenstwa do kosciola, ojciec ja bil.

Wewnetrzne dramaty zydowskich dzieci spowodowane zawaleniem sie ich wczesniejszego swiata, rozterki zwiazane z poszukiwaniem wlasnej tozsamosci trwaly i bolaly rowniez po wojnie. Byly to tez niejednokrotnie tragedie dla ich rodzicow.

Uratowani, do ktorych trafila Elzbieta Isakiewicz, z reguly pochodzili z rodzin zydowskich w jakims stopniu zasymilowanych w przedwojennej Polsce. Czesto w domach mowilo sie po polsku, rodzice mieli wsrod Polakow przyjaciol. Niektorzy ojcowie byli polskimi patriotami i jako zolnierze rezerwy przylaczyli sie we wrzesniu 1939 r. do Armii Polskiej. Dobre kontakty z Polakami okazaly sie w czasach zaglady bezcenne. "Kazdy staral sie znalezc schronienie u znajomych Polakow". Nierzadko ocaleni mieli tzw. dobry wyglad, dzieki czemu mogli na falszywych aryjskich papierach w miare normalnie zyc poza murami getta. Ale byli tez tacy, ktorzy musieli ukrywac sie w strasznych warunkach, w piwnicach, dolach, komorkach, na strychach, w lasach, w ciemnosci, ciasnocie, brudzie, cierpiac glod i poniewierke.

O swoich dobroczyncach Zydzi w Ustnej harmonijce mowia zwykle jako o ludziach niezwyklych, szlachetnych, uczciwych. Dowiadujemy sie takze, ze ratujacy byli czesto powiazani z Armia Krajowa lub innymi organizacjami podziemnymi. Jedna z ocalonych dopiero po wojnie dowiedziala sie, ze ratunek zawdziecza Zegocie. Czasami z relacji wyziera pewien zal za zlosliwosci, chlod serca. "Gospodyni wiedziala, ze jestem Zydowka i dokuczala mi. Z jednej strony ratowala mi zycie, a z drugiej tak dokuczala". Oczywiscie skazani przez Hitlera na smierc Zydzi spotykali takze na swojej drodze podlych Polakow: denuncjatorow, zdrajcow, ludzi bezwzglednych i nieczulych. Zdarzalo sie takze, ze Zyd wydawal Zyda. Robil to ze strachu albo ze zwyklej nikczemnosci. Szalejacy terror, bezprawie i nienawisc sprawialy, ze nieraz zwyciezal zwierzecy instynkt przetrwania. Pewien ukrywajacy sie Zyd udusil wlasne dziecko, by placzem nie sciagnelo nadchodzacych Niemcow. "Przezyl, a potem zwariowal" - opowiada Abram Gilboa. Obok niemieckich oprawcow, czesto w relacjach wymieniani sa Ukraincy jako aktywni mordercy i tropiciele Zydow.

Nie sposob strescic ogromu nieszczesc i zla, ktore przyniosla wojenna "godzina ciemnosci". I nie sposob zrozumiec.

Zydzi najpierw nie wierzyli w to, co stac sie mialo. "Niemcy to przeciez taki kulturalny narod" - mawiali niektorzy. Potem coraz bardziej oniemiali, w zdumieniu i przerazeniu widzieli, ze fala masowych mordow nie ustaje, lecz przybierala na sile. Konspiratorzy zydowscy, przewaznie ludzie bardzo mlodzi, postanowili stawic oprawcom opor. Na ulicach warszawskiego getta do pierwszych zbrojnych starc z SS doszlo w styczniu 1943 r. "Na wiosne czterdziestego trzeciego - wspomina jedna rozmowczyni - wybuchlo powstanie w getcie. Czarny dym pokryl cala Warszawe. Wieczorem bylo widac lune, slyszalo sie odglosy walki: strzaly i wybuchy. Potem przyjechaly czolgi. Oni toczyli tam walke nierowna, ale walczyli. W gazetkach podziemnych zamieszczano sprawozdania z bitew toczacych sie w miescie. O Zydach, ktorzy porwali za bron, pisano ze czcia. Tak wtedy sie ucieszylam, ze juz nie smieja sie z Zydow, bo bylam przyzwyczajona, ze zawsze sie smiali". Powstancy bronili sie bohatersko przez kilka tygodni (19 IV-15 V). Armia Krajowa wspierala bojownikow zydowskich dostarczajac bron, a takze przeprowadzajac kilka akcji zbrojnych. Dzialania te szczegolowo opisal jeden z przywodcow Polski Podziemnej Stefan Korbonski w niewielkiej monografii The Jews and the Poles in World War II (Hippocrene Books, New York, 1989). Wedlug jego relacji pierwszego dnia powstania nad placem Muranowskim, ktory mial sie niebawem stac miejscem najbardziej krwawych walk, powialy dwie flagi: polska i zydowska. Bylo je dobrze widac od aryjskiej strony. Widok ten gleboko poruszyl mieszkancow Warszawy.

"O samotnosci ginacych" pisal w slynnym wierszu Campo di Fiori Czeslaw Milosz. Herbert powtorzyl te gorzka prawde wiele lat pozniej w Raporcie z oblezonego Miasta: ci ktorych dotknelo nieszczescie sa zawsze samotni. A jednak relacje swiadkow historii, m.in. te zebrane przez Elzbiete Isakiewicz w Ustnej harmonijce, przynosza pewna pocieche. Bowiem, mimo triumfujacego wokol barbarzynstwa i absurdalnego bestialstwa, znalezli sie sprawiedliwi, ktorym udalo sie zachowac czlowieczenstwo, ktorzy pospieszyli na ratunek cierpiacym na samym dnie ziemskiego piekla.

Troche bezradnie, przytloczona niepomiernie ciezarem prawdy o wojennych losach, ktore staly sie udzialem pokolenia moich dziadkow, wczytuje sie w nieco chlodno brzmiace, ale jednoczesnie jakos krzepiace slowa Milosza z wiersza Podroz, napisanego w 1942 r.:

(...) Ze burza, choc
zabija jednych, innych uczy,
Jak szukac miar wlasciwych
i wlasciwych kluczy,
Jak zycie ludzkie
myslami otwierac
I co zyc znaczy,
co znaczy umierac.(...)

------------------------------------------